czwartek, 17 grudnia 2015

one-shot Nowy Zakon Jedi

(Żeby nie było, to jest kilka miesięcy po "Powrocie Jedi")

Ahsoka jak zwykle obudziła się rano. Lecz tym razem tak jak od kilku dni wspominała swoje dzieje w odbudowywanym przez Luka Skaywalkera Zakonie Jedi. Te weselsze: przybycie, trening, zostanie padawanką Wybrańca, zaakceptowanie jej przez mistrza i wspólne misje, ale były też smutniejsze: zamach wrobienie jej w sprawę, nieudana ucieczka, wydalenie z Zakonu, kilkutygodniowa tułaczka po galaktyce, aż w końcu przylot na Onderon i pozostanie z Luxsem na zawsze. (tak, odwala mi XD) Wciąż miała wątpliwości czy to dobrze, żę Zakon Jedi się odbudowywuje, w końcu to Jedi zabrali jej znaczną część życia, a potem ją odrzucili. Ale tym razem Zakon Jedi powstaje od początku. Nie ma już rady starych, głupich mistrzów, którzy myślą tylko o "większym dobrze" a nie o uczuciach ludzi.
- Dobra koniec rozmyślań. - Powiedziała do siebie Ahsoka i zaczęła podnosić się z łóżka. - Teraz wstaniesz, ubierzesz się, poczekasz trochę i pójdziesz na głosowanie w sprawie Nowego Zakonu Jedi. - Westchnęła. - Żeby to było takie łatwe.
Gdy weszła do kuchni jej mąż  (wspominałam już, że mi odwala?) krzątał się już, przygotowując śniadanie.
- Dzień dobry kochanie. - Zaczął pierwszy. - Już wstałaś? Martwisz się tym głosowaniem?
- Dzień dobry Lux. Nie w ogóle się nie martwię.To przecież tylko głosowanie na temat Zakonu Jedi, który ponad kilkudziesięciu tysięcy lat chronił galaktykę i w którym spędziłam prawie pół życia... - Zaczęła Tano (czy raczej Bonteri?) z sarkazmem
- I, który zostawił cię na pastwę losu i tak dalej ble ble ble... - Przerwał jej wywód Bonteri. - Przecież ustalaliśmy już, że głosujemy za odbudowaniem Zakonu.
- Po pierwsze, nie ma losu, jest Moc i jej wola, po drugie akurat te wydarzenia zadecydowały o mim życiu, więc nie blebluj mi tutaj, bo mimo, że za szczęśliwe nie są, to gdyby nie one to by mnie  tutaj nie było, a i tak nie gadam o tych wszystkich misjach, na których ważyły się losy Republiki,a po trzecie nie moja wina, że Moc nie pozwala mi zapomnieć i że wciąż się waham czy to dobra decyzja.
- Dobra jest. To wiem bez słuchania Mocy. Jedi już nie raz ratowali galaktykę. A, teraz muszę iść bo się spóźnię na... jak ty to nazywasz? polityczną paplaninę?
- Dobra, dobra nie czujesz Mocy więc nie wiesz. A teraz spadaj senatorku. Przyjdę na przemówienie Luka Skaywalkera przed głosowaniem. Pa pa.
- Dobra nie chce mi się z tobą kłócić o odczuwanie Mocy. Pa pa.
Pocałował ją w przelocie w policzek i wyszedł.
- I tak się jeszcze o to pokłócimy! - krzyknęła za nim togrutanka, robiąc wyzywającą minę.
 Po upływie godziny wszystkie obowiązki miała wypełnione, a do głosowania zostały jej jeszcze dwie. Nagle w jej  głowie zaświtał pomysł na spędzenie tego czasu.
- O nie nie zrobię tego. - Powiedziała do siebie i wybiegła po swój śmigacz.


Dwadzieścia minut później stała już przed Świątynią Jedi, a raczej tym co z niej zostało.
- I pomyśleć, że ponad dwadzieścia lat temu to był mój dom. - Powiedziała do siebie. Chciała wejść do środka, ale coś ją powstrzymywało. - Nie, nie mogę. Nie jestem już Jedi. I nie chcę, żeby ktokolwiek wiedział, że nią byłam. - Mówiła sobie. Stała tak jeszcze około godziny przyglądając się ruinom. Gdy zastanawiała się czy już nie wracać, nagle coś poczuła, obecność w Mocy nieco podobną do tej, której już długo nie czuła. Od ponad dwudziestu lat. Wiedziała kto to, mimo, że Luka Skaywalkera nigdy nie spotkała. Nie chodziła raczej z mężem do odradzającego się senatu. Nie chciała by Jedi ją spotkał. Właśnie podbiegała do śmigacza, ale zatrzymał ją głos Skaywalkera:
- Dzień dobry! Dokąd Pani się tak spieszy?
- Stang. - Zaklęła cicho Ahsoka, starając się w pewnym stopniu swoją obecność w Mocy. Uśmiechnęła się nieco sztucznie. - Dzień dobry mistrzu Skaywalker. Jeszcze nie jesteś w senacie?Właśnie miałam tam lecieć na twoje przemówienie.
- Ja też miałem lecieć do senatu. Ale skoro jesteś senatorką to chyba powinnaś już tam być.
- Jestem żoną senatora i naprawdę muszę już iść obiecałam mężowi, że będę szybciej. - I siląc się na uśmiech. Wskoczyła do śmigacza nie czekają na odpowiedź. Odlatując usłyszała jedynie głos Jedi:
- A, tutaj co robiłaś?
- Nigdy się nie dowiesz. Podobnie jak reszta świata. - Powiedziała togrutanka bardziej do siebie niż do niego, jednak  nie wiedziała jak bardzo się myli.

Pół godziny później Ahsoka wchodziła na platformę Onderonu.
- Już jestem Lux. - Powiedziała do męża.
- Już? Zostało jeszcze dziesięć minut. Kim ty jesteś i co zrobiłeś z moją żoną? - Zapytał udając przerażenie.
- Ha ha ha. Bardzo zabawne. A, tak na serio. Byłam przed Świątynią Jedi i Luke Skaywalker mnie zauważył. No co się tak na minie patrzysz? Musiałam. - Dodała jeszcze togrutanka widząc wyraz twarzy Bonteriego.
- Ahsoka. Ustaliliśmy już dawno, że tam nie chodzisz.  Jak by się ktoś dowiedział, że... - Zaczął.
- Cicho Lux! Nie tutaj! A, ja naprawdę musiałam tam pójść. Tak chciała Moc. - Ofuknęła go.
- Super. O odczuwanie Mocy pokłócimy się w domu. A ty i tak tam nie powinnaś tam chodzić.
- Lux! Czas Imperium już minął, a przebywanie pod Świątynią nie jest już karane śmiercią.
- Ale przebywanie tam wciąż może wydawać się dziwne.
- Oj dobra dobra. Wiesz, że jestem dobra w zwiewaniu i wymyślaniu historyjek.
- Mhm. Bo zwiewanie wcale nie jest podejrzane. I szukanie Pluszowych zwierzątek pod Świątynią Jedi też nie.
- Czepiasz się szczegółów. A teraz cicho. - Zakończyła rozmowę Ahsoka gdy wyleciała platforma, na której stał Luke Skaywalker.
- Drodzy senatorzy Nowej Republiki. Jestem tu dzisiaj, by prosić was o zezwolenie na odbudowę Zakonu Jedi... - Zaczął Jedi. Nagle przerwały mu głosy senatorów z wysuwających się platform innych planet:
- Jakiego Zakonu Jedi?! Jedi to zdrajcy!
- Właśnie! Jedi doprowadzili do upadku Republiki! Gdyby Imperator nie stworzył Imperium byłoby po nas!
- Niech cię Sarlacc zje! Zakon Jedi zawsze pragnął tylko władzy! Nie dobra i demokracji!
- To Jedi doprowadzili do Wojen Klonów! To podli zdrajcy! - Przekrzykiwali się różni senatorzy. Ahsoka starała się uspokoić.
- Podli politycy! Wierzą w co im się powie! - Myślała nie wierząc co słyszy. - Dobra Ahsoka uspokój się. Nie ma emocji jest spokój. Nie ma emocji jest spokój. Nie ma emo... - Powtarzała sobie w myślach dawno zapomniany Kodeks. Ale krzyki słychać było dalej:
- Jedi to zdrajcy!
- Precz z nim!
- Idź i wypchaj się kupą banthy!
Ahsoka nie wytrzymała. Nawet powtarzanie Kodeksu Jedi jej nie pomogło. Wstała i podeszłą do przodu platformy. Wcisnęła guzik i platforma wysunęła się.
- Cicho! - Krzyknęła tak głośno, że wszyscy politycy ucichli. - Skąd wiecie, że Jedi to zdrajcy? Pytaliście się  jakiegoś?
- A, ty się pytałaś? - Przerwał jej jakiś głos, ale nie zwracała na niego uwagi.
- Wiecie to, bo tak powiedział wam Palpatine, który sam był Sithem - wrogiem Jedi. Jedi nigdy nie pragnęli władzy. Jedynie pokoju i dobrobytu w Republice. Wojny Klonów to nie ich wina, a separatystów i Sithów. Może nie wszyscy Jedi byli sympatyczni, ale wszyscy pragnęli dobra i pokoju. A, wy powtarzacie to co powiedział wam Sith! - Wylewała z siebie swoją złość torgutanka, gdy przerwał jej głos kolejnego polityka:
- A, skód ty to wszystko niby wiesz?
Ahsoka słyszała za sobą głos Luxa:
- Ahsoka nie mów im.
Ale tym razem nie zignorowała pytania.
- Wiem to ponieważ... sama byłam Jedi.
- To nie możliwe. Jedi wyginęli. - Słyszała głosy. Widziała zaszokowanie na ich twarzach. Największe u Luka Swaywalkera.
 -To jest możliwe. - Powiedziała do nich. - Słyszeliście o zamachu na Świątynie Jedi w czasie Wojen Klonów? To ja byłam o niego oskarżona. To ja jestem Ahsoka Tano. To ja omal nie zginęłam przez moją przyjaciółkę. To ja byłam padawanką bohatera Republiki, padawanką samego Anakina Skywalkera, którego wy uważacie za bezwzględnego sierpacza Imperatora. Byłam Jedi i przeżyłam, ale czy jestem taka zła za jakich bierzecie Jedi? Nie. Ja też chcę dobra dla Republiki. Tak samo jak Luke Skywalker, którego zakrzyczeliście bezpodstawnymi obelgami, mimo, że to on przyczynił się do upadku Imperium Sithów. - Skończyła mówić togrutanka i platforma Onderonu wróciła na swoje miejsce. Wszyscy senatorzy byli cicho. Pierwsza odezwała się księżniczka Leia, która do wyboru wielkiego Kanclerza miała pełnić jego rolę (czy kobieta może być kanclerzem?):
- Myślę, że teraz możemy zagłosować w sprawie Nowego Zakonu Jedi.
Rozległy się ciche przytakiwania i po  chwili Księżniczka Leja ogłosiła wynik:
- Większością głosów ogłaszam, że Nowy Zakon Jedi zostaje zatwierdzony!
Rozległy się brawa i politycy zaczęli opuszczać swoje platformy. Ahsoka pociągnęła Luxa jak najszybciej do wyjścia. Niepotrzebnie mówiła prawdę. Teraz będzie miała same problemy. Och, czemu się nie opanowała i nie posłuchała męża. Już prawie byli przy śmigaczu, aż nagle przed nimi pojawił się... Luke Skaywalker!
- Dziękuję ci. Gdybyś nie powiedziała o sobie to Nowy Zakon Jedi nie uzyskałby zatwierdzenia. Ale nie miałem pojęcia, że jacyś Jedi jeszcze żyją. Mistrz Yoda powiedział, że jestem ostatni.
- Ja nie jestem Jedi. Byłam wykluczona z Zakonu i nie wróciłam. W końcu musiałam o sobie komuś powiedzieć. Czego się nauczysz, tego nie zapomnisz. Nie umiem żyć w kłamstwie. Kiedyś kłamałam, żeby żyć, a teraz prawda pomogła tobie. Cieszę się, że mogłam pomóc.
- Czyli nie wróciłaś do Zakonu? - Upewnił się Skaywalker.
- Nie. Nie miałam po co. Wtedy znikłam. Dlatego mistrz Yoda o mnie nie wiedział. Ale ja byłam tutaj.
- Nie miałaś po co.  - Odezwał się Jedi -  A teraz masz?
- Nie rozumiem cię.
- Wrócisz do Zakonu i pomożesz mi go odbudować?
- Nie mogę! Mam męża!
- I co z tego Nowy Zakon nie musi być taki sam jak stary. To zakaz uczuć wpędził mojego ojca na złą drogę.
- Rób co chcesz kochanie. - Wtrącił się do rozmowy Lux. - Wiesz, że cię kocham.
- Je nie wiem... - Wyjąkała Ahsoka. Nagle obok Luka pojawił się duch Anakina:
- Wróć Smarku. Pomóż mojemu synowi.
- Dobrze. Wrócę do Zakonu i pomogę Lukowi go odbudować.

_______________________________________________________________________


Ok. Miał być one-shot z okazji Przebudzenia Mocy, nie jest taki, ale trudno.
Pytanko. Ma ktoś pomysły na lepsze teksty niż "wypchaj się kupą banthy" i "niech cię sarlacc zje"?

Dedyk dla:
Tych co idą na premierę.

NMBZW!